Discussion about this post

User's avatar
Bronek's avatar

Jest też powiedzenie – cytat(?) – o „człowieku, na którego zawsze znajdzie się paragraf”. Ono coraz bardziej pasuje mi do współczesnej medycyny. Mam wrażenie, że system nie szuka konkretnego cierpienia konkretnej osoby, a coraz bardziej – „paragrafu”, pod który da się ją podpiąć, najlepiej razem z gotowym planem badań, konsultacji i urządzeń do monitorowania wszystkiego, co się da (wiem, że zaltuję foliarstwem być może :)

Nie chodzi przy tym o cukrzycę jako taką ani o samą technologię, tylko o to, że coraz częściej rolą lekarza staje się mieszanka przysięgi Hipokratesa i marketingowca. Z jednej strony mamy troskę, z drugiej – presję, by z każdej odchyłki od normy zrobić „stan przed czymś” i pretekst do kolejnego działania, kolejnego produktu, kolejnej interwencji.

Nie ma ludzi idealnie zdrowych, ale to stan jak najbardziej naturalny, a nie wymagający natychmiastowej korekty. Różne wady, anomalie i odchylenia od (nieistniejącego) wzorca to immanentna część życia biologicznego w ogóle – bez nich nie byłoby ewolucji ani nas samych. Tymczasem coraz częściej wygląda to tak, jakby brak jakiejkolwiek „nieprawidłowości” był jedynym akceptowalnym wzorcem – tym nieistniejącym właśnie.

Kiedyś dziewięćdziesięciolatek umierał „ze starości”, dziś – najlepiej na precyzyjnie nazwaną niewydolność konkretnego czegoś tam. Zmieniają się słowa, definicje i progi, ale niekoniecznie rzeczywistość biologiczna. Pytanie, które mnie często męczy, brzmi: w którym momencie czujna profilaktyka i diagnostyka zaczynają się przeradzać w wmawianie zdrowym choroby – i czy w tym procesie nie tracimy właśnie tego, co najcenniejsze: zdrowego ;) dystansu do choroby i do własnej śmiertelności?

Expand full comment

No posts

Ready for more?